piątek, 30 maja 2014

Ashton one-shot

Witajcie moje małe szkraby!
Pliizz, nie zabijajcie mnie za to, że nie ma rozdziału, ale nie mam za bardzo siły na siedzenie przed komputerem. No i robię czystki na moim pierwszym blogu ever. Właśnie z tej okazji prezentuję Wam tego one-shota.
Prawdopodobne jest, że niektórzy z Was już na niego wpadli, bo link do niego znajdował się do tej pory w zakładkach na prawo (teraz też tam będzie). Jednak Ci, którzy jeszcze nie mieli okazji go przeczytać mają ją teraz.
Powiedzmy, że to zadośćuczynienie za brak rozdziału.
Postaram się wziąć za niego jutro, obiecuję.
A teraz... ENJOY I MIŁEGO WEEKENDU! 

PS
mam nadzieję, że nie ma wielu literówek, ale - you know - za dużo sprawdzania xD


Siedzę na murku i wpatruję się w dwójkę nastoletnich chłopców. Wyglądają na lat osiemnaście – nie mniej, nie więcej. Już od dawna co soboty przesiadują przy jednej z najbardziej ruchliwych ulic miasta. Pojawiają się na stanowisku równo w południe. Blondyn ma na imię Alex, a jego kolega – James. Obaj grają na gitarach. Alex dodatkowo śpiewa – piosenki znanych wykonawców, a niekiedy – myślę – swoje własne utwory. Jego głos jest anielsko delikatny, jednak nie dlatego tu jestem. Instrumenty, które posiadają interesują mnie najbardziej.
Gitara.
Kawałek drewna, który dzięki cienkim strunom wydobywa z siebie nadludzkie dźwięki. Wystarcza jedno pociągnięcie tej delikatnej żyłki, by w powietrze uniosły się kolorowe nuty, które dane jest dostrzec tylko wybranym.
Muzyk.
To jest profesja! Przyjemność połączona z pożytecznym – nigdy inaczej. Szczęśliwi ci, którzy swą codzienność wnoszą do pracy; którzy jedną, cyklicznie powtarzaną czynnością powodują uśmiech nie tylko na swoich twarzach, ale i na twarzach innych ludzi.
Muzyk i publika.
Jedno nie istnieje bez drugiego. Konstrukcja sobowtórowa. Zawsze występują w parze. Jedno powoduje uśmiechy na twarzach drugiego; łzy szczęścia pod powiekami; radość emanującą z samego środka serca. To forma ratowania indywidualnych małych-wielkich światów.
Alex i James ratują, a zarazem kształtują mój świat w każde sobotnie południe. Przekazują mi energię, która daje mi siłę na kolejny tydzień. Siedem dni dzięki tym dwóm nic nieznaczących dla ludzi muzyków, staje się o wiele lepsze, łatwiejsze i bardziej kolorowe. Wypełnione nieustannie mi towarzyszącymi dźwiękami.
I'm yours Jansona Mraza.
Your song Eltona Johna.
Valerie Amy Winehouse.
Torn Natalie Imbrugli.
Use Somebody Kings on Leon.
Przerwa. Chłopcy nie odkładają instrumentów, jedynie sięgają po butelki z wodą. Następnie rzucają okiem na monety spoczywające pojedynczo w pokrowcu na gitarę Jamesa.
Stereo Heart Gym Class hero.
We are young Fun..
With you Chrisa Browna.
All you need is love The Beatles.
Back in my world Alaina Clarka.
Przerwa. Druga i ostatnia. Czynności się powtarzają – łyk wody i szybkie spojrzenie w kierunku pieniędzy. Mimo że jest ich niewiele, chłopcy wciąż szeroko się uśmiechają. Teraz już tylko trzy piosenki i rozejdą się każdy w swoją stronę – to ich cotygodniowy schemat.
Forever young Alphaville.
Give me love Eda Sheerana.
Impossible Shontelle.
Alex przekłada swoją gitarę na plecy i sięga po pieniądze, podczas gdy James chowa swój instrument do pokrowca. Blondyn dzieli zebrane monety na pół. Swoje należne wrzuca do kieszeni spodni, drugie tyle samo funtów podaje koledze. Muzycy podają sobie ręce, kiwają głowami i odchodzą każdy w swoją stronę. James podąża na zachodnią część miasta, Alex – na wschodnią.
- Cześć – rzuca blondyn w moją stronę, przechodząc obok. Odpowiadam tym samym i chłopak znika za zakrętem.
Nigdy się nie poznaliśmy, ale cotygodniowe przywitanie się jest naszym rytuałem. Odkryłam chłopców pół roku temu. Po miesiącu przychodzenia w tym samym czasie w to samo miejsce, zauważyli mnie i najwyraźniej zaczęli kojarzyć. Od tamtego czasu Alex uśmiecha się do mnie, mówiąc przepełnione radością Cześć.. Może wie, że przychodzę tu dla ich muzyki, może nie. Prawda jest taka, że zainspirowali mnie. Byli moją motywacją do oszczędzania pieniędzy na gitarę – marzenie z dzieciństwa.
Zeskakuję w murka, otrzepuję spodnie i kieruję się w tę samą uliczkę co co sobotę. Jest wąska i cicha. Po obu stronach jest otoczona kamienicami, a w każdej z nich na parterze mieści się mały punkt usługowy – piekarnia, fryzjer, weterynarz, mały market, salon z sukniami ślubnymi, sklep z butami, a na samym końcu - sklep muzyczny.
Staję przed witryną sklepową. Na wystawie stoi stojak z gitarą o jasnym drewnie. Stoi tak odkąd pamiętam. Kiedyś obiecałam sobie, że będzie moja. I jest tu do dzisiaj. Nie chcę innej, chcę tę. To jak przeznaczenie. Czeka na mnie każdego dnia od pół roku. Za pięć minut wejdzie w moje posiadanie. Uśmiecham się szeroko, jednak do wystawy podchodzi niewysoki chłopak. Wygląda na  pracownika sklepu. Łapie gryf gitary i instrument znika z mojego pola widzenia. Moje serce staje; mózg wrzuca tryb przyspieszenia.
Szybko pokonuję trzy betonowe schodki prowadzące do drzwi i otwieram je, a po sklepie rozlega się dźwięk dzwoneczka, wiszącego nad sufitem. Miarowym krokiem pokonuję całą długość sklepu, by jak najprędzej znaleźć się przy kasie. Kiedy staję w wyznaczonym sobie miejscu, ten sam chłopak, którego widziałam chwilę temu chowa pieniądze do kasy, a mężczyzna stojący obok mnie zapina pokrowiec na instrument. Tam jest moja gitara. Otwieram buzię, jednak nie wydobywa się z niej żaden dźwięk. Mężczyzna wychodzi ze sklepu na słoneczną ulicę.
- W czymś pomóc? - słyszę za sobą wesoły głos.
- Aa... - z mojego gardła wydobywa się nieokreślony dźwięk, a moja ręka wyciągnięta jest w kierunku drzwi. Opuszczam ją i pozwalam, by spoczywała bezwładnie wzdłuż mojego ciała. - Ona miała być moja...
- Gitara? - chłopak nagle stoi obok mnie.
Podnoszę na niego wzrok. Ma zielone oczy, w odcieniu, którego jeszcze nigdy nigdzie nie widziałam. Szeroki uśmiech, który jawi się na jego twarzy powoduje dołeczki w policzkach i odsłania proste zęby. Lekko pokręcona grzywka opada na jego czoło. Chłopak zaczesuje włosy dłonią ku górze, ale one w mgnieniu oka przyjmują pozycję sprzed chwili.
- Jeżeli mogę coś powiedzieć... - odzywa się nieśmiało chłopak. Kiwam głową na zgodę, ale on już zaczyna mówić, jakby nie czekał na moje pozwolenie. - Też kiedyś chciałem grać na gitarze. Dzisiaj jestem perkusistą.
- Ale ja zbierałam na nią całe pół roku... - mój głos przy ostatnim wyrazie załamuje się, a w oczach mam łzy.
Chłopak kładzie rękę na moim ramieniu w geście pocieszenia.
- Mnie spotkała podobna historia. Można powiedzieć, że zakochałam się w gitarze stojącej na wystawie – zaśmiał się pod nosem. - Powiedziałem to ojcu, który odbył ze mną poważną rozmowę. Pytał czy aby na pewno to jest to, co chcę robić. Wtedy byłem o tym przekonany, więc powiedziałem: Tak! To jest moje marzenie! Jestem tego stuprocentowo pewien!. Na drugi dzień dostałem od ojca pieniądze, a kiedy przyszedłem do sklepu, gitary już nie było. Od sprzedawcy dowiedziałem się, że sprzedał ją godzinę wcześniej. Dzisiaj śmieję się z tego wydarzenia, bo z perspektywy czasu wiem, że to wszystko było dobre. Mam jedynie nadzieję, że gitara dobrze służy osobie, która ją wtedy kupiła. Ja gram na bębnach i muszę przyznać, że jestem całkiem niezły. Potraktowałem to jako przeznaczenie.
Kiedy skończył mówić, jego ręka wciąż leżała na moim ramieniu. Czułam iskierki przepływające między naszymi ciałami. Niestety, on zabrał dłoń i wrócił na drugą stronę lady.
- To znaczy, że ja też mam zacząć grać na perkusji, bo ktoś zabrał mi gitarę sprzed nosa? - pytam sarkastycznie, wciąż niepocieszona po stracie.
Chłopak wybucha śmiechem.
- Niczego takiego nie powiedziałem! - borni się, unosząc dłonie w geście obrony. - Ale możemy to sprawdzić. W weekendy wieczorami mam próby z chłopakami z zespołu. Wpadnij.
Marszczę brwi i po chwili zastanowienia niepewnie kiwam głową na nie.
- Czemu nie? Będzie fajnie. Spróbujesz zagrać na gitarach chłopaków i na mojej perkusji. Zobaczymy w czym jesteś lepsza, a potem pomyślimy co jest twoim przeznaczeniem.
- No dobra – zgadam się, tym razem bez żadnego zastanowienia.
Chłopak uśmiecha się jeszcze szerzej. Czy to w ogóle możliwe?
- Pracę kończę o siedemnastej. Wpadnij tu chwilę przed zamknięciem i razem pójdziemy do studia.
Kiwam głową i stawiam dwa kroki w tył.
- No to... do siedemnastej? - pytam.
- Do siedemnastej – chłopak salutuje i opiera się łokciami o blat.
W niemałym szoku obracam się na pięcie i kieruję w stronę wyjścia. Taaaak, czy ja właśnie umówiłam się na wieczór z nieznajomym? Całkiem uroczym nieznajomym?
Wychodzę ze sklepu i kieruję się uliczką w dalszą drogę.
- Hej! - słyszę za sobą głośny krzyk. Obracam się mimowolnie, choć nie wiem kogo nawołuje głos. Moim oczom ukazuje się postać pracownika sklepu muzycznego, stojącego na schodach. - Jak masz na imię?!
- [T.I.]!
- Ashton! Ashton Irwin.


Idę wzdłuż ulicy, na której końcu znajduje się mój cel. Sklep muzyczny, w którym czeka na mnie Ashton. Ashton Irwin. Nie wiem czemu to robię  i co mną kieruje. To chore. Każdy człowiek o zdrowych zmysłach najprawdopodobniej odrzuciłby propozycję spotkania z nieznajomym. Ale nie ja. Jestem wariatką? Absolutnie. No, może trochę. Ale to nie moja wina. Jego zielone, hipnotyzujące oczy i niebywale szeroki uśmiech działają na mnie jak magnes. Mimowolnie kieruję się w stronę salonu muzycznego.
Po raz drugi tego dnia naciskam klamkę drzwi i przestępuję próg. Dzwoneczek wita mnie, tym samym informując Ashtona o moim przybyciu. Chłopak wyłania się z zaplecza z słuchawkami na uszach, kiedy ja akurat staję przy ladzie.
- Ach, to ty – mówi i wyciąga słuchawki z uszu. Chowa je do kieszeni zaraz po kliknięciu dwóch guzików w telefonie. - Usiądź sobie. Ja mam jeszcze jedną rzecz do zrobienia w zapleczu. Za pięć minut będę z powrotem.
Po tych słowach znika tam, skąd przyszedł, a ja zostaję sama. Oglądam się za jakimś krzesłem czy taboretem. Jedyny, który znajduję to ten za ladą. Bez skrupułów obchodzę ją i zasiadam na miejscu. Kasa fiskalna, stojąca na blacie wygląda identycznie jak wszystkie inne w pozostałych sklepach. Mogliby w końcu wyprodukować coś oryginalnego.
Skanuję wzrokiem sklep. Przy ścianach stoją regały, na których ustawione są trójkąty, skrzypce, trąbki, tamburyna, dzwonki, grzechotki, talerze, kołatki, keyboardy i różne rodzaje instrumentów dętych, wśród których rozpoznaję jedynie flety proste i flety poprzeczne. Tam, gdzie regałów nie ma ściany zajęte są przez gitary – elektryczne, basowe i klasyczne. W rogu stoi perkusja, która ma wmontowany chyba każdy element. Na podłodze stoi duży bęben, nieco wyżej, na stojakach, stoją małe bębny, a wokoło – również na stojakach – umocowane są talerze. Wśród nich widzę talerz z dziurkami. Nigdy nie wiedziałam do czego służy, ale do dziś jego widok mnie rozśmiesza.
W powietrzu unosi się idealna cisza. To aż nienaturalne. Jestem otoczona tyloma instrumentami, że aż chce się usłyszeć jakikolwiek dźwięk.
Naciskana klamka i skrzyp drewnianych, ciężkich drzwi.
Obracam głowę w stronę, z której dochodzą odgłosy. Przede mną stoi Ashton, już ubrany w szarą bluzę z kapturem. Na nosie ma kujonki.
- Możemy już iść – mówi.
Zeskakuję ze stołka.
- Nosisz okulary? - pytam.
Chłopak śmieje się pod nosem.
- Nie, ale uważam, że tak wyglądam lepiej.
Łał. Z takim podejściem do sprawy u osoby płci przeciwnej jeszcze nigdy się nie spotkałam. A może on jest gejem? Nie, wolę nie pytać.
W ciszy wychodzimy ze sklepu i Ashton zamyka drzwi ogromnymi, stalowymi kluczami. Później bez słowa przechodzi na drugą stronę ulicy i kieruje się w prawą stronę. Idzie dwa kroki przede mną, nic nie mówiąc. To jedna z tych nieprzyjemnych ciszy, kiedy nie wiesz co powiedzieć, a tym bardziej w jaki sposób nawiązać kontakt.
- Gdzie idziemy? - pytam. Nie zależy mi na przerwaniu tej ciężkiej atmosfery, po prostu naprawdę chcę wiedzieć, w którym kierunku zmierzamy.
- Do KFC.
Marszczę brwi.
- A nie mieliśmy iść na próbę?
- Próba jest dopiero o dziewiętnastej.
Och. Nic nie odpowiadam. Dwie godziny dzielą mnie od tego, co jest głównym celem tego spotkania. Ale nie zamierzam narzekać. Pogoda sprzyja, zadania domowe zrobiłam już wczoraj wieczorem. Rodzice siedzą cały wieczór w domu, więc nie muszę wracać do domu przed dwudziestą, żeby zająć się kolacją. A do tego on. Ashton Irwin. Łapię się na tym, że bezgłośnie wypowiadam jego imię. Sprawdzam jak leży w moich ustach. Wzdycham ciężko, kiwając głową z niedowierzaniem. Jestem nienormalna.
Kiedy wchodzimy do KFC zauważam, że dodatkowo jestem też głodna.
- Chcesz coś? - pyta Ashton.
- Poproszę to co ty – odpowiadam szybko.
- Zajmij nam miejsca.
Kiwam na zgodę głową i oglądam się wokół siebie w poszukiwaniu wolnego stolika. Znajduję jeden. Jest dwuosobowy. Ulokowany jest koło toalet. Wyobrażam sobie jak bardzo musi cuchnąć w tym miejscu i odrzucam możliwość jedzenia w tamtym miejscu. Obserwuję każdego człowieka w pomieszczeniu, aż w końcu dostrzegam czworo ludzi wstających od stolika. Szybkim krokiem podchodzę bliżej i czaję się ma wolne miejsca niczym dzikie zwierzę. Grupka odchodzi, a ja klapię tyłkiem na krzesło. W tym samym momencie zjawia się Ashton. Siada naprzeciwko mnie i rozdziela jedzenie między naszą dwójkę. Sobie przywłaszcza dwa zestawy longera, a mnie podsuwa pojedynczy.
- Smacznego – rzuca i od razu bierze się do jedzenia.
- Wzajemnie.
Siedzimy w ciszy. Słychać jedynie ciche dźwięki muzyki, rozmowy ludzi siedzących przy sąsiednich stolikach i szelest papierków oraz chusteczek. Gdzieniegdzie brzmi siorbanie słomką ostatnich kropli coli z kubeczków. Z drugiego końca sali dobiega płacz małego dziecka.
- Nie lubię dzieci – wyznaje Ashton.
Odezwał się. Jestem w szoku.
- Są zdecydowanie za głośne i nigdy nie wiadomo o co im chodzi – dokańcza zdanie i powraca do jedzenia.
Ja nie odpowiadam. Bo niby co? Nigdy nie zastanawiałam się nad tym czy chcę mieć kiedyś dzieci, ani nad tym kim i jakie są. Po prostu są. Każdy z nas był kiedyś małym płaczącym niemowlakiem, który nie może wyrazić niczego słowami.
Kiedy kończymy jeść, wychodzimy z lokalu. Chłopak na chwile staje na środku chodnika, by podciągnąć spodnie. Rusza w dalszą drogę, która tylko jemu jest znana. Ja natomiast wyciągam telefon z kieszeni, by skontrolować godzinę. 17: 37.
- To spory kawałek stąd, ale mamy dużo czasu, więc się przejdziemy – oznajmia.
Jego postawa daje mi do zrozumienia, że nie pyta, tylko informuje. Wydaje się być osobą lubiącą dyrygować. Nawet nie oczekuje mojej odpowiedzi. Myślę, że gdybym potwierdziła jego propozycję krótkim trzyliterowym wyrazem i tak nie brałby tego pod uwagę. O ile w ogóle zauważył.
Przebywanie w jego towarzystwie jest dla mnie wyzwaniem. Jest trudne, bo jesteśmy nieznajomymi, którzy nic o sobie nie wiedzą. Ashton nie wyraża nawet chęci poznania. Idzie z wysoko podniesioną głową, obserwując ulicę i ludzi zza szkiełek okularów. Swoją drogą, uważam, że odejmują mu uroku.
- Wyglądasz głupio w tych okularach – mówię.
Próbuję zachować taki sam ton, w którym on zwraca się do mnie – oznajmujący. Niestety, w swoim głosie wyczuwam odrobinę wstydu, spowodowanego niepewnością na to, w jaki sposób zareaguje na moje słowa.
Chłopak sięga po okulary i ściąga je z nosa. Nie chowa ich nigdzie, trzyma w dłoni. Nie odpowiada, wciąż tylko idzie przed siebie. Nawet nie obraca się w moją stronę, by sprawdzić czy wciąż za nim idę.
Kiedy mijamy przydrożny śmietnik, Irwin wrzuca do niego okulary. Unoszę brwi ze zdziwienia.
- Czemu to zrobiłeś? - pytam zdezorientowana.
- Wyglądam głupio w tych okularach – cytuje moje słowa.
Och, a jednak chłopak ma uczucia.
Przechodzimy przez pasy, uprzednio czekając na zielone światło. Znajdujemy się na drugiej stronie ulicy, a tym samym w bardziej zatłoczonej części miasta. Jest godzina, w której ludzie wracają z pracy, więc ruch jest o wiele większy niż w innych porach dnia. Ashton zwalnia kroku, by znaleźć się ramię w ramię obok mnie. Łapie mnie za rękę i trzyma blisko siebie. Jego dłoń jest gorąca, w przeciwieństwie do mojej. Ja zawsze mam lodowate ręce. Odkąd pamiętam.
Wirujemy wśród ludzi, mijając zmęczone twarze.
- Co chciałabyś po sobie zostawić, kiedy umrzesz? - chłopak pyta znienacka.
- Emm... - nigdy się nad tym nie zastanawiałam, więc nie jestem w stanie odpowiedzieć.
- Ja płytę. Z muzyką, rzecz jasna. Byłyby to kawałki mojego zespołu i parę moich solówek. Może też jakieś nagranie video uczące gry na perkusji.
Jego odpowiedź mnie zaskakuje nie mniej niż samo pytanie. Odnoszę wrażenie, że jest typem filozofa.
- Daleko jeszcze? - pytam. Chcę być już na miejscu.
- Zaraz za rogiem.
Kiedy wychodzimy zza zakrętu w nasze ciała uderza chłodny powiew wiatru. Jest mi zimno w uszy, nos i dłonie. Dłonie. Obie dłonie. Przeoczyłam moment, w którym Ashton wypuścił moją rękę z uścisku.
- To tutaj.
Stoimy przed starą kamienicą. Wchodzimy do bramy i kierujemy się w stronę metalowych drzwi. Irwin wyciąga z kieszeni bluzy pęk kluczy i jednym z nich otwiera przejście. Napiera na drzwi całym ciałem, a te uchylają się. Chłopak kiwa głową, żebym weszła do środka, a tym samym momencie sięga ręką do pomieszczenia. Włącza światło. Wchodzę do środka i widzę schody. Pokonuję parę pierwszych stopni, ale dalej nie idę. Nie sama. Czekam na Ashtona. Chłopak wślizguje się do środka i zatrzaskuje za sobą drzwi. Mija mnie schodząc schodami.
- Chodź – rzuca i już znajduje się na samym dole.
Chwilę później stoję obok niego. Moim oczom ukazuje się zwykłe murowane pomieszczenie. Wygląda jak opuszczona piwnica, tyle, że nie ma tu korytarzy ani innych drzwi. Coś na kształt schronu wojennego. Ashton naciska kolejny włącznik światła i w pomieszczeniu robi się jaśniej. Teraz wyraźnie widzę każdy detal. Ściany po części ukryte są pod białymi prześcieradłami. W kącie stoi stół do bilarda, a zaraz obok duża, fioletowa kanapa. Prócz tego nie ma tu nic prócz instrumentów. Perkusja i trzy gitary. Przy każdym stanowisku stoi mikrofon.
- Wszyscy jesteście wokalistami? - pytam.
- Powiedzmy.
- To znaczy?
Ashton mija mnie, muskając moje biodro dłonią i siada na kanapie. Kiwa głową, przywołując mnie do siebie.
- Luke śpiewa najwięcej, ale Michael i Calum też mają swoje miejsce. Ja gram z tyłu na perkusji, dlatego bardzo rzadko dostaję jakąś partię.
Siadam na kanapie. Zimno tu. Wzdrygam się delikatnie. Irwin przekłada swoją rękę nad moimi ramionami i przyciąga mnie do siebie. Dłonią drugiej ręki pociera moje palce. Chcę, by ta chwila trwała wiecznie. Jesteśmy sami, powoli robi się ciepło. Nie wiem czy to dlatego, że chłopak stara się mnie ogrzać czy powoduje to sama jego obecność obok.
Nagle słyszymy trzask drzwi i szybkie zbieganie po schodach. Ashton zaprzestaje ogrzewania moich dłoni i odsuwa się ode mnie nieznacznie, a wtedy przed nami staje trójka chłopaków w naszym wieku. Jeden wyróżnia się spośród wszystkich. Ma różowe włosy, wydatne usta i specyficzny uśmiech. Obok niego stoi szczupły, wysoki blondyn. Trzeci chłopak ma kruczoczarne włosy, a jego oczy są prawie czarne. Mimo to widnieje w nich jakiś przyjazny blask.
- Cześć chłopaki – Ashton wstaje z kanapy i wita się z kumplami poprzez podanie ręki.
- Co się dzieje? - pyta czarnowłosy, poruszając znacząco brwiami.
Irwin wsadza ręce do kieszeni bluzy i wzrusza ramionami.
- To jest [T.I.]. Przyszła obejrzeć próbę i trochę pokombinować muzycznie – mówi, a następnie spogląda w moją stronę. - Od lewej: Michael, Luke i Cal. Gitarzyści.
Macham ręką do chłopaków, a oni kiwają głowami.
- Ashton nigdy o tobie nie mówił – odzywa się Calum.
- Wcześniej się nie znaliśmy – odpowiadam.
Na chwilę zapada cisza.
- To co, zaczynamy? - pyta blondyn i przerzuca pasek gitary przez ramię.
Pozostali zajmują swoje miejsca. Michael łapie za gitarę stojącą po prawej stronie Luke'a, Calum – po lewej. Ashton zasiada z tyłu przy perkusji. Wyciąga pałki.
- Unpredictable – mówi Luke.
Chwilę później perkusista uderza w talerz, a pozostali ciągną za struny gitar.
Piosenka jest naprawdę dobra, tak samo jak i wokal. Może i nie jestem urodzoną znawczynią, ale wiem co mi się podoba. Chłopcy wkładają w to całe swoje serce. Gitarzyści nie potrafią ustać w spokoju, ale to nie oni przyciągają moją uwagę. Ashton. Uderza energicznie w bębny, szybko zmieniając kombinacje. Oczy ma przymknięte, a zębami przygryza dolną wargę.
Kiedy zespół kończy piosenkę, cała czwórka krzyczy i klaszcze. Ja dołączam się do owacji. Naprawdę mi się to podobało.
Wstaję w kanapy i podchodzę do perkusisty.
- Mogę? - pytam.
Ashton spogląda na chłopaków.
- Idziemy do sklepu na górze – odzywa się ten o różowych włosach. - Chcesz coś, Ash?
Ash. Nie wiedziałam, że jego imię można zdrobnić w ten sposób. Ash brzmi całkiem nieźle. Delikatnie i całkiem słodko. Pasuje do jego dołeczków w policzkach.
- Cola – rzuca chłopak, a chwilę później zostajemy sami.
Odchrząkam.
- To co, próbujesz? - pyta Irwin.
- Jasne.
Wstaje z miejsca, ustępując mi go. Podaje mi pałki perkusyjne, a ja mocno ściskam je w dłoniach.
- Trzymaj je trochę niżej – Ash łapie moją dłoń i wysuwa z niej lekko pałeczkę. Wszystko wydaje się być takie powolne. Zwracam uwagę na każdy szczegół jego rąk. - I uważaj na nią, to moja miłość.
Śmieję się, ale wiem, że to prawda. Pewnie kocha perkusję bardziej niż wszystkich innych.
Uderzam w bębny, obijając pałeczką o metalowe części. Zupełnie mi nie idzie. Mówiłam, że jestem stworzona do gry na gitarze. Wiedziałam o tym od zawsze.
- Stój, stój, stój! - Ash powstrzymuje mnie od dalszych prób gry. - Widzę, że tak to nic z tego nie wyjdzie. Wstań.
Robię jak mówi i odsuwam się od perkusji.
- Zostań tu – nakazuje chłopak.
Siada przy instrumencie w lekkim rozkroku i ciągnie mnie do siebie za rękę. Ustawia mnie między swoimi nogami. Przysuwa mnie do siebie tak, że dotykam pośladkami jego unoszącej się klatki piersiowej. Chłopak kładzie swoje dłonie na moich biodrach.
- Uderz teraz w każdy z bębnów i talerzy z osobna – mówi.
Uderzam w każdy element instrumentu, kierując się od lewej strony do prawej.
- Idealnie. Widzisz? Nie uderzyłaś w obudowę – chwali mnie. - Teraz siadaj.
Czuję lekkie pociągnięcie za biodra. Ląduję tyłkiem na nogach Asha, a on łapie moje dłonie w swoje własne
- Teraz zrób to samo.
Robię to i ponownie udaje mi się nie uderzyć w żaden metalowy element. Chłopak puszcza moje dłonie i nakazuje mi powtórzyć tę samą czynność po raz trzeci. I znów udaje mi się zrobić to bezbłędnie.
W tym momencie słyszę dźwięk otwieranych drzwi – ten sam, co na samym początku. Chłopcy wrócili. Wstaję z nóg Irwina i z powrotem lokuję się na kanapie.
- Lekcje zaczynamy od następnego tygodnia – Ashton puszcza mi oczko i kiwa głową do chłopaków. - Gramy? Try hard.
I tak mijają mi dwie następne godziny. Na słuchaniu muzyki stworzonej przez zespół, w którego skład wchodzi czterech wspaniałych przyjaciół. Grają swoje kawałki i covery. Aż do godziny dwudziestej drugiej trzydzieści, kiedy odkładają wszystkie instrumenty na miejsce i wszyscy wspinamy się po schodach na górę. Chłopaki żegnają się ze sobą i rozchodzą się każdy w swoją stronę. Ashton zostaje ze mną.
- Daleko mieszkasz? - pyta.
- Na drugim końcu miasta.
Chłopak głośno wzdycha i drapie się po czole.
- Weźmiesz taksówkę – nie pyta, oznajmia. - Ja płacę.
- Wrócę autobusem.
- Mowy nie ma – protestuje chłopak i już stoi z telefonem przy uchu, zamawiając pojazd.
- A ty gdzie mieszkasz? - pytam.
- Tutaj. Piętro trzecie.
Nasza rozmowa kończy się tymi słowami i kolejne pięć minut stoimy w zupełnej ciszy. Pocieram swoje zimne ręce, kiedy taksówka podjeżdża przed bramę.
- To... cześć – mówię i odchodzę.
Otwieram drzwi auta, ale zanim wsiadam krzyczę do chłopaka stojącego w bramie:
- Perkusja jest moja! Nie sprzedaj jej nikomu!

4 komentarze :

  1. Czytałam to w zakładce :) i szczerze mówiąc jest super ♥.♡ Kocham Go ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej dooooooooobre! Jestem ciekawa co dalej :((( napisz /2część plis!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc mam wobec tego shota pewne plany, więc jeśli tylko podejmę jakąś decyzję dowiecie się o tym pierwsi:)

      Usuń